Autor Wiadomość
aaa4
PostWysłany: Czw 15:05, 15 Lut 2018    Temat postu: ziza

Wszystko bylo nieostre, rozmazane - jak gdyby zanurzyl sie gleboko pod wode i obserwowal ksztalty na powierzchni.

Nie skonczyl z nimi, gdy w okop uderzyly nowe pociski, a wybuch odrzucil go gdzies na bok. Ale nie odniosl powaznej szkody, nie przestal tez slyszec. Wstal powoli, zrzucajac z siebie warstwe ziemi i kamieni, wymacal pod nogami karabin i ruszyl dalej okopem. Za zakretem spotkal dwoch kolejnych zolnierzy w niebieskich mundurach, przyczajonych w przykleku i przytulonych do sciany, jak gdyby chcieli sie w nia wtopic, zeby za wszelka cene przetrwac pieklo wybuchow. Zobaczyli go niemal natychmiast, ale nawet nie drgneli, zmienil sie jedynie wyraz ich twarzy. Gdy plynal do nich jak w tancu, prowadzony piesnia, ktora teraz otaczala go juz ze wszystkich stron, widzial, jak ich rysy coraz bardziej nabieraja tej osobliwej mieszaniny przerazenia i wscieklosci. Stawaly sie znajome.

Nie drgneli nawet, nie bronili sie, ale i tak polamal na nich bagnet i karabin, a krew i mozg chlusnely mu na tors, oczy i wargi. Potem wygramolil sie na gore i ruszyl po odkrytym terenie, wzdluz zygzaka okopu w kierunku francuskich pozycji. Szedl wyprostowany, pewnym krokiem wytrawnego tancerza. Wsluchany w siebie nie okazywal najmniejszego strachu, jak berserk idacy wprost na wroga, choc stapal z wieksza gracja, niczym graf z zamku Katz tanczacy walca. Czul gestniejace za nim szalenstwo nawaly artyleryjskiej, wrecz ciagnal za soba kurtyne ognia i stalowych pociskow. Szedl i widzial tamtych stloczonych w okopie, lezacych plasko albo zbitych ciasno, z pochylonymi glowami, z rekami w gorze, krzyczacych bez dzwieku w chaos wybuchow. Gdy nadchodzil, podnosili w koncu wzrok. Usta milkly, bezradne rece, puste oczy i twarze przemienialy sie w jednolite maski.

Gdyby dal im szanse, skoczyliby na niego, to jasne. Oderwaliby go od steru, wepchneli pod wode, w wiry u podnoza Skaly, zeby zginal, zeby nareszcie zdechl.

Patrzyl, jak spadaja na nich pociski, zmieniajac scisniete ciala w krwawe erupcje rozbryznietych strzepow, ktore pozostawialy w oczach ulotny powidok rzadkiej pajeczyny z czerwonego miesa, zlaczonego pasmami porozdzieranego sukna. Strzelal do nich z gory, prosto w twarze, albo wskakiwal na glowy, zeby dzgac i miazdzyc czaszki. W chaosie raz po raz migaly znajome postaci nieszczesnych towarzyszy broni, zaledwie przed chwila wzietych do niewoli przez zabojadow. Ale wkrotce ich twarze rowniez zmienialy sie w maski, a wtedy zabijal ich tak samo, jak wszystkich innych.

Nieliczni z wysilkiem otrzasali sie z otepienia, spod szkwalu rozpylonej ziemi i kamiennych kartaczy, wstawali i podnosili bron, strzelali albo rzucali granaty, ale ich ruchom zupelnie brakowalo gracji, jaka Johann czerpal z wiszacej nad polem bitwy piesni. Nie przestawal jej sluchac ani na chwile, gdy szedl. Po prostu sie uchylal, prawie klanial, gdy tamci probowali go dosiegnac. Odsuwal sie to w jedna strone, to w druga, tak jak ukladaly sie kroki, a potem znow zdzieral maski tych zuchwalcow. I ruszal dalej.

W koncu zobaczyl, jak niebieskie mundury uciekaja. Wylegli przed nim ze swiezo zajetych okopow, gnajac rzadkimi szeregami z powrotem ku swoim pozycjom. W biegu porzucali plecaki i bron, niektorzy gubili helmy. Johann dosluchal melodii do konca i obserwowal odlegly krwawy spektakl, gdy tamci bez najmniejszego wahania wbiegli w gesta kurtyne szrapneli i znikneli posrod wlasnych okopow, zywi albo martwi, ale definitywnie uwolnieni od niespodziewanej grozy.

Gdy do odcietego bastionu przedarla sie w koncu kompania drugiego rzutu, z tego samego pulku, bo skladala sie niemal wylacznie z roslych Hesow, zastali Johanna siedzacego przy MG08, z dlonmi opartymi o tylce, wpatrzonego przed siebie. Obeszli go ostroznie, nie dowierzajac, ze zyje, bo pokrywala go gruba skorupa ziemi zmieszanej z krwia. Ktorys delikatnie klepnal go w ramie.

-Juz ich nie ma - oznajmil im wtedy Johann, niemal calkiem normalnie.

Powered by phpBB © 2001-2004 phpBB Group
phpBB Style by Vjacheslav Trushkin